Rozpatrywaniu zagadnień związanych z przestrzeganiem zakazu sprzedaży alkoholu nieletnim towarzyszy często mit o złym sprzedawcy, który dla zysku gotów jest sprzedać alkohol nawet pierwszoklasiście. W przekonaniach wielu osób owi źli ludzie, lekceważąc prawo, zasługują na potępienie.

Niejeden polityk czy działacz społeczny lub samorządowy wygłasza pogląd, że wystarczy ich skutecznie ścigać i karać, aby osiągnąć sukces w tej dziedzinie. Pogląd ten jest często podzielany przez osoby zajmujące się profilaktyką alkoholową, działaczy ruchów trzeźwościowych i klubów abstynenta.

Jednocześnie tym przekonaniom nie towarzyszy skuteczne ściganie.

Nie neguję potrzeby ścigania i karania osób naruszających prawo. Chciałbym tu jednak wizji "złego luda" przeciwstawić wizję nadziei na partnera, który może być naszym sojusznikiem w działaniach profilaktycznych i wychowawczych adresowanych do młodzieży. Partnerem, którego da się zrozumieć i zaprosić do współdziałania, świadomym i będącym jednym z podmiotów profilaktyki środowiskowej. Żeby tak się stało, potrzebna jest analiza uwarunkowań postępowania sprzedawców, rozumienie ich motywów i mechanizmów działania.

Kilka lat temu zdarzyła mi się pewna historia, którą często opowiadam na szkoleniach dla sprzedawców alkoholu. Otóż zabrałem do samochodu młodego autostopowicza. Jechałem właśnie na szkolenie grupy sprzedawców w niewielkiej podmiejskiej miejscowości. Było to po emisji słynnego programu "Arizona" o rozpiciu mieszkańców "popegeerowskiej" wioski. Kuba Strzyczkowski z programu III Polskiego Radia dzwonił właśnie (na antenie) do producenta wina Arizona i zadawał pytanie: "Ile butelek Arizony sprzedaje Pan miesięcznie?" Rozmówca chwilę się zastanawiał, po czym padła odpowiedź: "Około 6 milionów". Musiał powtórzyć odpowiedź, żeby dziennikarz uwierzył, że się nie przesłyszał. My też, zszokowani, roześmialiśmy się z niedowierzaniem, a dla mnie był to dobry powód do zadania młodemu człowiekowi pytania:

- Ty też pijesz takie wino?
- Nooo, takie to nie...
- A jakie alkohole pijesz? - drążyłem
- No, takie lepsze... Whisky...., gin z tonikiem... albo dobre szampany. Takie powyżej stówy, bo tych ruskich sikaczy nie znoszę.
- A skąd bierzesz ten alkohol? Przecież nie masz 18 lat - spytałem, przełamując zdumienie.
- No nie - przyznał bez skrępowania. - Mam 16. Ze sklepu...
- Jak to robisz?
- Po prostu płacę i wychodzę.
- Nie musisz udawać dorosłego? Pokazać dokumentu?
- Przecież wszyscy mnie tu znają.
Po 20 minutach od tej rozmowy, rozpoczynając szkolenie, zapytałem grupę sprzedawców z miejscowości, w której mieszkał chłopak:
- Czy Państwo sprzedajecie alkohol 16-latkom?
- Oczywiście, że nie - stwierdzili zgodnie.
- Więc jak się to dzieje? - zapytałem i opowiedziałem im rozmowę z młodzieńcem.
- Nooo... wie Pan... zdarza się.

Owo "zdarza się" jest najczęściej wygodnym pretekstem do ucieczki od poczucia winy: bo przecież zdarzyć się może każdemu. Nikt nie jest idealny. Nikt z nas. I jakby w tle sugestia: "Ale tak w ogóle to się staram... Nie sprzedaję, to się tylko zdarza". Denerwujące? Kłamliwe? Przecież w oczywisty sposób - chociaż na pewno nie w każdym przypadku - niezgodne z codzienną praktyką. A jednak taka odpowiedź cieszy profilaktyka, świadczy bowiem o głębokim przekonaniu sprzedawców co do oczekiwań społecznych, żeby przestrzegana była norma "nie sprzedawać!". I o tym, że w tle, u źródeł takich wypowiedzi kryje się próba poradzenia sobie z dysonansem poznawczym, wywołanym przez konflikt pomiędzy świadomością norm społecznych (również własnych) a prezentowaną na co dzień postawą.
Skoro sprzedawcy bardziej lub mniej świadomie wygłaszają słowa o przestrzeganiu prawa, oznacza to, że liczą się ze społecznymi oczekiwaniami i możliwe jest nawiązanie dialogu. Gdyby twierdzili: "Szkodliwy przepis, trzeba go omijać albo zlikwidować", mielibyśmy do czynienia z trudnością z poziomu norm i wartości, uniemożliwiającą odwoływanie się do nich.

Kolejnym pretekstem do rozgrzeszenia się z łamania prawa bywa stwierdzenie: "On i tak kupi gdzie indziej albo koledzy mu kupią". O ile "zdarza się" wypowiadane jest jeszcze tonem skruchy, to już pozostałe frazy często zawierają ton pretensji i złości. Wielokrotnie próbowałem radzić sobie z tą złością, uprzedzić ją, zapobiec, ale nigdy nie udało mi się uniknąć jej całkowicie. Z drugiej strony rozumiałem, że ta złość to najlepszy dowód, jak bardzo moi słuchacze nie lubią swego łamania prawa. Bo to nie była złość na prowadzącego szkolenie, że zadaje trudne pytania, to również - a czasami przede wszystkim - złość na swoją bezradność, na poczucie winy i na przekonanie, że nic się w tej sprawie nie da zrobić. "Po co mam mu odmawiać, skoro i tak kupi gdzie indziej?" - to pytanie zdaje się wyrażać poczucie bezradności i bezsilności wobec jakiejś niezależnej od sprzedawcy siły.

Wrażenie tej bezradności potęgują jeszcze obiektywne trudności rynkowe, nieskuteczność działania policji (zarówno w ściganiu sprzedaży nieletnim, jak i w ochronie sprzedawców na przykład przed złodziejami i wandalami). I zaraz mamy jakże zrozumiałe w tych warunkach próby przerzucenia odpowiedzialności na policję, rodziców, szkołę. Źródłem złości sprzedawców jest też pragnienie, żeby to, co robią, miało głęboki sens; żeby inni wspierali ich podobnym postępowaniem. W słowach "Kolega mu kupi" albo "Kto inny mu sprzeda" kryje się przecież nie tylko prosty sposób na zrzucenie odpowiedzialności, ale także - a czasem przede wszystkim - pragnienie skuteczności w działaniu. A także podstawowa, elementarna potrzeba jasnych reguł gry.

Wydaje się, że wyrażane przez sprzedawców poglądy dotyczące słuszności zakazu sprzedaży nieletnim to nie tylko pokazowa deklaratywność, lecz i głębsze przekonania. Świadczy o tym na przykład fakt, że 99% uczestników szkoleń (!) badanych anonimowym testem na pytania o współodpowiedzialność sprzedawcy za czyny nieletniego, popełnione pod wpływem sprzedanego alkoholu, odpowiada zdecydowanie twierdząco.

Nikt z nas nie lubi, kiedy wokół wyrastają bariery, nakazy i zakazy, ale też nikt z nas nie chce żyć w świecie anarchii. Nawet więźniowie, skazani na wieloletnie więzienie za łamanie prawa, tworzą swoje własne reguły i zasady bezwzględnie przestrzegane. Ilu z nas, kierowców, jadąc przez miasto z szybkością 70 km na godzinę, wielokrotnie w ciągu dnia łamie prawo? A mimo to, kiedy ktoś inny wyprzedza nas pędząc 80-tką, myślimy o nim: "Wariat". A przecież ani on, ani my nie opanujemy pojazdu, gdyby ktoś wtargnął na jezdnię niespodziewanie. Oczekujemy przestrzegania prawa nawet wtedy, gdy sami skłonni jesteśmy je łamać. Świat bez reguł staje się bowiem światem bez bezpieczeństwa - i tę prawdę warto częściej sprzedawcom uświadamiać. Nie dlatego, że nie zdają sobie z tego sprawy, tylko żeby pobudzić refleksję. Tym bardziej, że takich samych jasnych reguł oczekuje także druga strona aktu sprzedaży, czyli młodzież.

Nieraz prowadząc różne szkolenia spotykam próby przerzucania odpowiedzialności na inne grupy społeczne. Kiedy rozmawiam z policjantami o przemocy czy alkoholu, stwierdzają: "Winna jest szkoła i rodzina". Kiedy spotykam się z rodzicami, narzekają na szkołę i sprzedawców. Kiedy przychodzi mi szkolić sprzedawców, słyszę o nieodpowiedzialnych zachowaniach nauczycieli i rodziców, a także o braku poczucia bezpieczeństwa z powodu wiecznych kontroli i braku wsparcia ze strony policjantów. Wydawałoby się: zamknięte koło niekompetencji i ignorancji - aż dziw, że się to wszystko jeszcze nie rozsypuje. A w dodatku te grupy jednogłośnie oskarżają młodzież, że niedobra, niewychowana, zepsuta i niebezpieczna.

Tymczasem prawda jest oczywista: to my, dorośli, odpowiadamy za dzieci. Niezależnie od tego, czy jesteśmy policjantami, nauczycielami, sprzedawcami czy przechodniami. Od tego, jaki komunikat jako społeczność dorosłych wysyłamy do naszych dzieci, zależeć będzie ich postawa wobec prawa, norm, zasad. Znów daje o sobie znać stara mądra prawda o potrzebie modelowania zachowań, tym razem jednak modelowania nie ze strony ważnych jednostek, ale całej społeczności dorosłych.

Łatwo powiedzieć... Ilu z nas, dorosłych, ma tyle odwagi, żeby zwracać uwagę rozwydrzonym nastolatkom? Trudno sprzeciwiać się agresji, chamstwu i bezczelności nieletnich wyrostków. A przecież jeszcze niedawno, kiedy mieliśmy po 12 lat, nikt z nas nie miał odwagi palić papierosów na ulicy, a każde takie zachowanie było piętnowane przez dorosłych. Nie tylko przez rodziców i nauczycieli, ale przede wszystkim przez przypadkowych dorosłych obserwatorów takich zachowań. Czy dzisiaj jest to możliwe? Jestem przekonany, że tak. Wymaga to jednak nie tylko poczucia zbiorowej odpowiedzialności, ale przede wszystkim znacznie więcej odwagi niż dawniej. I umiejętności.

Dlatego tak ogromne znaczenie ma przygotowanie psychologiczne sprzedawców, ich kultura osobista i kultura pedagogiczna, ale również przekonania. Kiedy w ubiegłym roku podczas koncertu Przystanek Woodstock przyłapywaliśmy sprzedawców na łamaniu prawa (sprzedawaniu piwa niepełnoletnim) i usuwaliśmy z pracy, okazało się, że są to właśnie te osoby, które podczas szkoleń otwarcie kwestionowały zasadność kontroli wieku, unikały ćwiczenia umiejętności odmowy i wręcz próbowały ośmieszać trenujących kolegów. Podobnie podczas szkoleń prowadzonych na terenie województw zachodnich przez ostatnie lata często stykałem się z informacjami od organizatorów, że osoby kwestionujące normy prawne podczas rozmowy są właśnie tymi, które najczęściej łamią prawo w praktyce.
Niestety, brakuje precyzyjnych badań tej grupy zawodowej, pozwalających na głębszą analizę postaw, przekonań i motywów postępowania. A są one potrzebne tym bardziej, że mechanizmy działania tej grupy są różnorodne: do zupełnie innych wartości (i z bardzo różnym efektem profilaktycznym) możemy odwoływać się w stosunku do grup sprzedawców z małych miejscowości, a innych w stosunku do sprzedawców z dużych miast, inny jest ich poziom wykształcenia, inne oczekiwania i mity alkoholowe. Podejmując działania prewencyjne warto o tych różnicach pamiętać.

Pozostaje faktem, że zdecydowana większość osób zatrudnionych w sektorze alkoholowym deklaruje chęć przestrzegania prawa, jednak akceptacja wartości moralnej zakazu sprzedaży nieletnim niezwykle często kłóci się z postawami na co dzień. Skąd bierze się ów dysonans? Czy to konsekwencja narodowej tradycji, uznającej nieposłuszeństwo prawu za patriotyczny obowiązek: przeciwstawienie się prawom zaborców, "komuchów", prawom "ich", czyli władzy?

Analiza wypowiedzi setek sprzedawców alkoholu dowodzi, że w znacznej większości reprezentują oni pożądane z punktu widzenia profilaktyka przekonania, dotyczące norm postępowania. Pokutuje jednak wśród nich także wiele mitów na temat alkoholu w ogóle. Handlują substancją niebezpieczną dla zdrowia i życia, a traktują ja często jak sympatyczny i nieszkodliwy stymulator. Wszelkie informacje dotyczące szkodliwości picia traktują z pobłażaniem i lekceważeniem. Być może próbują radzić sobie w ten sposób z poczuciem winy związanym z faktem, że sprzedają coś, co wielu ich sąsiadom niszczy życie. Warto tę świadomość łagodzić, wskazując na istotną różnicę pomiędzy sprzedażą dorosłemu a nieletnim. To kolejny krok do budowania wspólnej koalicji profilaktyków i sprzedawców.

Bardzo interesująca i kusząca z punktu widzenia profilaktyka jest różnica poglądów sprzedawców co do bezpiecznej ilości wypijanego alkoholu oraz bezpiecznego wieku, w którym można go spożywać. Ta różnica, występująca niemal w każdej grupie społecznej, w tym przypadku rodzi dla profilaktyka okazję do dyskusji i zmiany poglądów osób skłonnych do tolerowania dostępu młodzieży do alkoholu. Co ważniejsze, stwarza możliwość prowadzenia pracy o charakterze edukacji rodzicielskiej, co ma szczególne znaczenie emocjonalne. Moje doświadczenie pokazuje, że im ostrzejsza dyskusja w tej sprawie i im więcej pada po obu stronach argumentów, tym szkolenie sprzedawców skuteczniejsze, a satysfakcja uczestników większa.

W tle należy jeszcze dostrzegać wiele różnych uwarunkowań środowiskowych, w tym postawy osób uwikłanych w problem sprzedaży nieletnim. Choćby takich, jak owi członkowie komisji, którzy co prawda się wypowiadają, ale tak, żeby nie narazić się sąsiadowi z tej samej wsi. Wielokrotnie podczas prowadzonych przeze mnie szkoleń dla sprzedawców ze zdumieniem słuchałem, jak członek gminnej komisji, przysłuchujący się wypowiedziom uczestników, informował po cichu, żeby tamci nie słyszeli: "Ten zawsze sprzedaje".

Tu dotykamy jednego z najistotniejszych problemów związanych z kontrolą rynku i reakcją społeczną: problemu cichego przyzwolenia, pobłażania i strachu. Swoistego konformizmu czy schizofrenii, nakazującej głośno mówić o potrzebie przestrzegania prawa i chować głowę w piasek, gdy trzeba prawo egzekwować. Ten społeczny relatywizm nakazuje ostrożność w wygłaszaniu opinii, wprawdzie słusznych, ale dla autora ryzykownych. Niemałą negatywna rolę grają tu zapisy ustawy, które cofanie koncesji pozostawiają władzom samorządowym nie jako automatyczną konsekwencję wyroku sadowego, ale jako niezależną decyzję władz.
Trudno się dziwić, że koncesje tak rzadko są cofane - mimo skazujących wyroków - skoro ma tego dokonać burmistrz jednoosobowo. Ten sam burmistrz, którego stanowisko w urzędzie zależy od głosów mieszkańców, krewnych winowajcy. To samo dzieje się z członkami miejscowej komisji, zwłaszcza tymi, którzy są jednocześnie radnymi (a więc najczęściej znaleźli się w komisji zupełnie przypadkowo i są niekompetentni mimo szkoleń i oczekiwań ustawodawcy) Oni też mają przecież swoje otoczenie, nierzadko są sąsiadami oskarżanego. Wybór do gminnej komisji jest na kadencję, a żyje się w gminie czy mieście wiele lat. Łatwo utracić poparcie wyborców. Czasem jeszcze dochodzi do głosu lęk przed zemstą: są środowiska, gdzie taka reakcja jest nie tylko możliwa, ale wręcz prawdopodobna.

Tym bardziej, że przecież praktyka wskazuje na niemal pełną bezkarność. Nawet tam, gdzie sprzedawcy byli oskarżani, szczególnie przed kolegiami, wymierzana kara była minimalna lub wręcz uniewinniano oskarżonego mimo dowodów. Zresztą najczęściej pod pretekstem ich braku: znam przypadek, gdy mimo wielu świadków kolegium uznało, że nie można udowodnić winy, bo brakuje paragonu sprzedaży. Sytuacja poprawiła się nieco po likwidacji kolegiów i przejęciu ich obowiązków przez sądy grodzkie. Przykładem takiej pozytywnej zmiany mogą być doświadczenia z Trójmiasta, gdzie wymierzano ostatnio m.in. niskie grzywny, za to łącznie z karą pozbawienia wolności z zawieszeniem na 3 lata.

Nadal jednak trudno mówić o powszechnej praktyce ścigania takich przestępstw. Jeśli już coś się dzieje, to raczej akcje lokalnych działaczy. Niestety, trudno tu o systematyczną i skuteczną pracę policji. Mimo wielu deklaracji policyjnych wyższych urzędników postawa szeregowych funkcjonariuszy pozostawia wiele do życzenia. I chociaż pojedynczy policjanci narzekają na trudności w udowodnieniu przestępstwa sprzedaży nieletnim alkoholu, to badania ich postaw i przekonań wskazują na powszechną niewiedzę o szkodach wywoływanych przez alkohol wśród młodzieży oraz skłonność do lekceważenia jego szkodliwości. Dochodzi do tego przeciążenie dzielnicowych obowiązkami. Co za tym idzie, motywacja do ścigania tego przestępstwa jest wśród policjantów niewielka i na liście priorytetów pozostaje daleko w tyle. Tym bardziej, że panuje wadliwa praktyka rozliczania funkcjonariuszy ze skuteczności działań, uwzględniająca ściganie spraw tzw. kwalifikowanych, czyli sprawców poważnych przestępstw. Na ich tle sprzedaż nieletniemu staje się problemem marginalnym.

A przecież te same wspomniane wyżej bliskie więzi sąsiedzkie mogłyby być argumentem na rzecz skutecznych zmian i motywem ich wprowadzania. Wzmocnieniu musiałaby jednak ulec motywacja wewnętrzna, a tej nie da się zmienić bez systematycznych i przede wszystkim konsekwentnych oddziaływań. Jedynym rozwiązaniem wydaje się tu systematyczna budowa silnej koalicji społecznej i uświadamianie całej społeczności lokalnej. Istnieją potencjalne warunki i podstawy dla takiej koalicji w sferze norm, brakuje często jedynie determinacji i wewnętrznego przekonania, że można.

Tymczasem obecnie niemal zaniechano w Polsce szkolenia sprzedawców. Ostatnie działania w skali kraju miały miejsce kilka lat temu. Jeszcze w drugiej połowie lat 90. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych aktywnie prowadziła szkolenia instruktorów i mobilizowała w tym kierunku gminy. Dziś spośród około 100 instruktorów przeszkolonych w procedurach opracowanych przez dr. Krzysztofa Wojcieszka (program szkolenia dostępny m.in. na stronie http://poradniapt.w.interia.pl ) szkolenia prowadzi ledwie garstka, a doświadczonych specjalistów w tej dziedzinie, którzy mogą pochwalić się bogatym doświadczeniem i efektami, jest jeszcze mniej. Jest to między innymi skutek dużych trudności, jakie napotykają szkolący.

Osoba podejmująca się szkolenia sprzedawców musi dysponować specjalnymi szerokimi kompetencjami nie tylko w zakresie prawa i psychologii. Musi to być osoba wszechstronnie przygotowana, z dużym doświadczeniem w pracy z grupą szkoleniową. Dobra znajomość procesów grupowych jest tutaj nieodzowna. Bardzo korzystna jest sytuacja, gdy instruktor szkolący sprzedawców prowadzi jednocześnie szkolenia dla innych grup profesjonalistów oraz programy profilaktyczne dla młodzieży. Wreszcie do specjalnych kompetencji szkoleniowca musi w tym przypadku należeć duża odporność psychiczna i umiejętności radzenia sobie nie tylko z oporem grupy, ale i z osobami uzależnionymi czy agresywnymi. Z tych powodów błędem jest wykorzystywanie do prowadzenia szkoleń dla sprzedawców osób nie przygotowanych do tego profesjonalnie lub mających doświadczenia jednostronne, na przykład terapeutów uzależnień czy urzędników gminnych. Optymalnym rozwiązaniem jest skorzystanie z usług osób, posiadających doświadczenie terapeutyczne i profilaktyczne oraz przygotowanych do szkolenia sprzedawców na specjalnych kursach. Z optymizmem należy przyjąć zapowiedź PARPA o szkoleniach nowego zespołu profesjonalnie przygotowanego do tej specyficznej formy oddziaływania.

Liczne inicjatywy w tym zakresie podejmowane są w środowiskach lokalnych. Są to jednak zazwyczaj działania wyrywkowe, pozbawione charakteru jednoczesnych integracyjnych oddziaływań na różne grupy społeczne, mające czasem wbrew intencjom organizatorów znamiona akcyjności. Nie chcę w żaden sposób negować słuszności podejmowania takich działań, jednak w moim przekonaniu dopóki będziemy skupiać się wyłącznie na sprzedawcach, wyłącznie na rodzicach czy wyłącznie na dzieciach, dopóty nie będzie to oddziaływanie skuteczne.

W większości krajów zachodnich, również w Stanach Zjednoczonych, istnieją systemy stosunkowo skutecznych rozwiązań, których celem jest utrudnienie dostępu młodzieży do substancji psychoaktywnych. W szczególności dotyczy to alkoholu i nikotyny. Przykładem może być system nakładający na sprzedawcę odpowiedzialność przed firmą ubezpieczeniową z tytułu szkód poczynionych przez nieletniego pod wpływem sprzedanego przez niego alkoholu. Zresztą nie tylko o sprzedawcę tu chodzi. Każdy dorosły, choćby pełnoletni kolega nieletniego, także poniesie odpowiedzialność prawną i materialną za szkody, jeśli udostępnił małolatowi alkohol. Polski system nie idzie aż tak daleko, choć propozycje takich regulacji prawnych pojawiły się w ostatnich latach i u nas.

Wydaje się, że w świadomości sprzedawców - nie mówiąc już o innych środowiskach - takie rozwiązanie znalazłoby zrozumienie. Konieczne jest jednak połączenie go z wieloma innymi działaniami, z których głównym wydaje się wspomniane już integrowanie oddziaływań wobec sprzedawców, rodziców, policji oraz całego środowiska lokalnego wsi, miasta czy dzielnicy. Integracja takich działań i systematyczność realizacji nie gwarantują sukcesu, tworzą jednak warunki do podnoszenia skuteczności. Dotychczasowa akcyjność i przypadkowość sprawia, że walka ze sprzedawaniem alkoholu nieletnim przypomina zamalowywanie grzyba na ścianie: na chwilę znika, ale już za moment pojawia się obok.

Tak więc wyraźnie widać, że szkolenia sprzedawców - oparte o techniki warsztatowe - przede wszystkim o charakterze edukacyjnym, stosujące różnorodne strategie (w tym odwołanie do norm i osobistych przekonań, modelowanie itd.) nie tylko mają rację bytu, ale mogą być znacznie skuteczniejsze niż straszenie karami. Kierunek, w jakim może iść ten rodzaj profilaktyki, to kształcenie i trenowanie pożądanych postaw sprzedawców poprzez współpracę i odwołanie się - za pomocą zespołu intensywnych oddziaływań na całą społeczność lokalną - do zbiorowej odpowiedzialności dorosłych za żyjące w ich najbliższym otoczeniu dzieci.

Próby takie były podjęte w ramach przygotowań do Operacji Woodstock 2000 na terenie Lęborka. Polegały one na zintegrowanych działaniach nie tylko wobec sprzedawców, ale młodzieży, nauczycieli, rodziców i policjantów, a także - co było ewenementem - na szkoleniach członków Zarządu Miasta, podejmujących ewentualne decyzje o cofaniu koncesji, oraz członków Kolegium ds. Wykroczeń. To właśnie z dwiema ostatnimi grupami były największe trudności, nie udało się też do szkolenia włączyć większej grupy podoficerów i oficerów. Niestety, działania zrealizowane w ciągu trzech miesięcy 2000 roku nie były potem należycie kontynuowane, zabrakło też ze strony ówczesnych władz miasta determinacji w zmierzaniu do cofnięcia koncesji i ukarania winnych naruszeń prawa. Przyczyną, deklarowaną otwarcie w rozmowach ze mną, była wówczas obawa o zrażenie wyborców i niechęć do podejmowania radykalnych kroków. Przedstawicielom Zarządu Miasta wydawało się wówczas, że działania profilaktyczne wystarczą.

Tymczasem jestem głęboko przekonany, że wszelkie działania zmierzające do przestrzegania prawa w zakresie ograniczania młodzieży dostępu do alkoholu mają sens jedynie wówczas, gdy wykorzystuje się cały arsenał dostępnych środków. Działaniom szkoleniowym i prewencyjnym musi więc towarzyszyć społeczne poparcie - także ze strony mediów - oraz zdecydowane, konsekwentne egzekwowanie prawa. Dopiero wówczas można liczyć na względnie trwałe efekty. Żeby tak się stało, konieczna jest praca edukacyjna ze wszystkimi środowiskami lokalnymi.

Przede wszystkim jednak potrzebne jest porozumienie ze środowiskiem sprzedawców i producentów alkoholu. Pozytywne przykłady takiego współdziałania są już widoczne w różnych miejscach w naszym kraju. Jako przykład może tutaj służyć zaangażowanie środków przez przemysł tytoniowy w uświadamianie szkodliwości palenia i ograniczanie sprzedaży nieletnim. Wypada mieć nadzieję, że w przypadku browarów nie będą konieczne wymuszenia sądowe, jak miało to miejsce w USA, a wystarczy chęć porozumienia. Pozytywnym przykładem jest choćby współpraca z Kompanią Piwowarską realizowana ostatnio w Poznaniu czy podczas Przystanku Woodstock, jak również kampania "Alkohol - nieletnim dostęp wzbroniony", rozpoczynana właśnie przez PARPA przy współpracy z browarami.